Moja siostra Wiktoria
Moja siostra Wiktoria odeszła 6 lat temu. Pisząc odeszła, zwracam szczególną uwagę na to słowo, gdyż ona nie zmarła. Zasnęło jej ciało, odeszła dusza – duszyczka małej istotki, którą tak kocham i nigdy nie przestanę kochać. Piszę to, kiedy jest noc, ponieważ noc jest spokojna i cicha.
Witusia była szczęśliwym dzieckiem otoczonym miłością bliskich, w mojej pamięci zachowałam obraz jej uśmiechniętej twarzyczki, małej dziewczynki o dużych niebieskich oczach. Choć miała dwa lata, miałam wrażenie, iż wiedziała, że tam dokąd odchodzi, będzie wolna. Wolna od choroby, której nigdy się nie poddała, a która dała jej tyle bólu i cierpienia. Chorowała na neuoroblastomę, nowotwór nerwów (złośliwy nowotwór wywodzący się z komórek cewy nerwowej, neuroblastów), który jest najczęstszym nowotworem rozpoznawanym u niemowląt. Blisko 50% przypadków neuroblastoma występuje u dzieci poniżej 2 roku życia. Jej choroba trafiła w nas jak grom. Do końca wierzyłam, że uda się nam i Wiktorii wygrać z nowotworem, niestety Witusia zmarła 22 czerwca 2002 roku. To był pierwszy dzień wakacji…
Długo nie mogłam się pogodzić z jej śmiercią. Miałam problemy, myśli samobójcze, z którymi poradziłam sobie, gdyż ktoś mi kiedyś powiedział, że samobójcy nie idą do nieba, a ja tak bardzo pragnęłam się z nią spotkać… Zadawałam sobie pytanie: czemu właśnie ona, czy Bóg musi być tak okrutny i pozwalać cierpieć małym dzieciom, gdzie jest jego wielkie miłosierdzie? W końcu z biegiem czasu zrozumiałam, że Bóg zabrał nam ją, by uchronić przed złem, jakie mogłoby ją spotkać na ziemi.
Przez wiele miesięcy zbierałam się, aby napisać to, co teraz czytasz, nie wiedziałam jak zacząć, co napisać, nie umiałam znaleźć odpowiednich słów, by wypowiedzieć, jak mocno i niewyobrażalnie ją kocham, jaką czułam pustkę, kiedy odeszła. Mimo, że jest nieobecna ciałem, wiem, że czuwa nade mną i rodziną, chroniąc nas. Jest naszym aniołkiem. Rozmawiam z nią, opowiadam często o tym, jak źle mi jest bez niej, mówię, jaka jestem szczęśliwa, kiedy idę na spacer z psem i mogę patrzeć na ludzi, którzy są ze mną i mnie wspierają, a także o błahostkach takich, jak na przykład kłótnia z Asią, naszą siostrą. Dzielę się z nią tym, gdyż wierzę mocno w to, że ona to słyszy, choć nie może mi odpowiedzieć. Czuję jej bliskość i wieczorami, modląc się, posyłam buziaka w stronę nieba, aby mogła spokojnie spać. Tak jak ja co wieczór zasypiam spokojnie, gdyż wiem, że Wiktoria jest teraz blisko Boga, szczęśliwa, a świat, w którym się znajduje, jest wolny od chorób i zła.
Wiersz ks. Jana Twardowskiego pt. ,,Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą” i śmierć Wiktorii uzmysłowiły mi, że życie jest jedno i trzeba z niego korzystać. Ponieważ moja siostra nie poznała tego, co chciałabym jej pokazać, nie mogła chodzić na plac zabaw, bawić się z innymi dziećmi, nie mogła mieć pieska, z którym bawiłaby się, nie poszła nawet do szkoły – dlatego ja korzystam z życia za nas obie, ciesząc się tym, co przyniesie mi kolejny dzień, nie myśląc już o samobójstwie, bo to nie jest rozwiązanie. To tylko ucieczka, a od życia nie powinno się uciekać. Należy je brać garściami, tak jak ja to teraz robię za siebie i za Wiktorię. Jeżeli się z nią spotkam, chciałabym nauczyć ją wszystkiego czego nie zdążyłam, dając jej jeszcze więcej miłości, bo z każdym dniem kocham ją coraz bardziej.
Patrycja Sobecka (18 lat)
Informator "Hospicjum", nr 45, wrzesień 2008